- Nie wyobrażam sobie, gdyby nagle zbombardowali taki nasz klub "Trans" - gestykuluje z przejęciem 15-letnia Anka. - Jakby coś się zaczęło, trzeba byłoby chyba uciekać z kraju.

- Jeśli jest się świadkiem tragedii i podłości, to normalne że

czeka się na chwilę, kiedy można zacząć walczyć, niezależnie od konsekwencji - uważa Zbigniew Moskot, który poszedł do powstania warszawskiego, gdy miał 19 lat.

Pokolenia

Nastolatki o powstaniu warszawskim wiedzą tyle, że walczyła w nim głównie młodzież, ich rówieśnicy, przede wszystkim z "Szarych Szeregów".

- Piosenka z powstania to "Warszawianka", nie? - pyta 13-letnia Aleksandra.

- To nie to powstanie - krzywi się ruda 16-letnia Marta, harcerka. Jedyna wie, że powstanie wybuchło 1 sierpnia o 17.00, nie wie tylko, którego roku. Na harcerskich obozach co roku wycie syren i honorowe warty upamiętniają godzinę "W".

Dziewczyny nie przypominają sobie żadnych zdjęć z powstania, no, poza jednym tym, które zdobi okładkę lektury "Kamienie na szaniec". Nie widziały żadnych filmów o powstaniu, może dlatego, że są czarno-białe i straszą datami produkcji. Jedyny wojenny polski, jaki lubią, to "Czterej pancerni i pies", bo jest miejscami zabawny. Chętnie oglądają nowsze, zagraniczne filmy wojenne, najczęściej o Wietnamie.

Jak umierać za ojczyznę

Tuż po wybuchu wojny Zbigniewa Moskota wciągnął w konspirację starszy kolega, z którym spotkali się przy zbieraniu broni pozostawionej przez wojsko podczas obrony Warszawy. Wszedł w rytm kursów wojskowych, odbywanych w lasach pod miastem, dyskusji o potrzebie walki nie tylko podziemnej, poznawał lokale kontaktowe. Co to jest śmierć i że może grozić każdemu, on i jego koledzy uświadomili sobie tak na dobre, gdy w 1941 r. pierwsza łapanka wywiozła część znajomych do Oświęcimia, w tym dwóch kolegów z ich grupy bojowej. Po jednym słuch zaginął szybko. O drugim wiedzieli, że żyje dzięki znajomemu więźniowi. Był jednym z tych pechowców, którzy zginęli w ostatnich dniach wojny. Po ewakuacji obozu pod Lubekę i załadowaniu więźniów na statki, Niemcy chcieli zatopić je na pełnym morzu. Nie zdążyli - statki poszły na dno ostrzelane przez aliantów przekonanych, że płynie na nich część niemieckiej armii.

- Rodzice nie próbowali odwodzić mnie od konspiracji - mówi Moskot. - Niektórych kolegów mamy chciały chronić, wywoziły ich nawet za Warszawę, żeby tylko nie brali udziału w czymś niebezpicznym.

- Mało jest ludzi, którzy chcą zginąć - rozważa 15-letnia, duża Anka. - No chyba, żeby zaradzić złu.

Śni mi się Oleśnicka

- Wyjątkowo w tym powstaniu zginęło tylu naszych rówieśników - mówi 15-letnia, mała Anka. - O innych ofiarach nie wiem, chyba oprócz wojska też tam ktoś przypadkowo został zabity?

Z trudem przyjmuje do wiadomości, że około 200 tys. cywilów.

- Do dziś śni mi się ulica Oleśnicka - opisuje spokojnie Zbigniew Moskot. - Niemcy atakowali tam wielokrotnie, udało im się nas odepchnąć. Spędzili z okolicznych domów ludzi do piwnic i na podwórze, obrzucili granatami. Rozszarpane dziewczęta, dzieci. To mi się nieraz śni.

Moskot pamięta też dobrze Hanię, łączniczkę. Zawsze uśmiechnięta, łagodna. Kiedyś jego oddział miał obsadzić pewną willę. Wchodzili w ciszy, stała pusta i ciemna. Na pierwszym piętrze ktoś leżał na wznak. To była Hania, blada, z dziurą pośrodku czoła, bez śladu krwi. Taka ładna.

- To był już drugi miesiąc powstania, po tym, co wiedzieliśmy wcześniej, przyszło uodpornienie na trupy - mówi powstaniec.

Dziewczyny nie wierzą, że ludzie mogą być tak okropni, jak opowiadają choćby ci, którzy widzieli wojnę w Kosowie. Słuchają relacji przerażone. Za każdym razem przeżywają teledysk na temat Kosowa nakręcony przez Kelly Family.

- Domyślam się, że w czasie powstania, tak, jak w czasie każdej wojny było rozstrzeliwanie ciężarnych, kopanie rowów przez tych, którzy mieli w nich leżeć, urlopy dawane w nagrodę tym, którzy strzelali - mówi duża Anka. - Zniszczenia. Myślę, że gdyby powstańcy nie spóbowali walczyć, to do końca życia mieliby wyrzuty sumienia. Jesteśmy z nich dumni.

Miłość nie w porę

Zbigniew Moskot przyznaje, że gdyby ktoś nawet wiedział, że powstanie zakończy się kapitulacją, że zginie tylu ludzi, że nie przyjdzie pomoc ze strony aliantów, i tak walka by wybuchła.

- Od kilku miesięcy panowało wielkie napięcie, liczyliśmy na pomoc wojsk z Zachodu, zwłaszcza naszej Brygady Spadochronowej, propaganda radziecka też cały czas nadawała komunikaty, że wojska stoją niedaleko Warszawy i tylko czekają, aby wejść. Był z nami nawet radziecki łącznik jakiś czas - wylicza. - Z Londynu przychodziły sprzeczne informacje. Dwa razy był fałszywy alarm, potem część z nas rozeszła się do domów z punktów kontaktowych i kiedy naprawdę nadeszła godzina "W" wielu myślało, że to kolejny fałszywy alarm. Były kłopoty z dowozem broni, zabrano za szybko część uzbrojenia z tajnych magazynów. Ale Niemcy uciekali, panowała euforia.

- Pani od polskiego mówi, że musielibyśmy dostać kopa od życia, żeby zacząć walczyć - zastanawia się całkiem serio 13-letnia Aleksandra.

- Gdyby chodziło o to, żeby się zemścić, to chyba tak - uważa mała Anka.

- Każdy sam musi wyznaczyć sobie granice poświęcenia - Aleksandra próbuje ustalić swoje. - Jedni dopuszczają utratę majątku, najbliższych, jeszcze inni nawet własną śmierć.

- Jakby moja rodzina zginęła, to popełniłabym samobójstwo - mówi bez wahania 13-letnia Joasia.

- To jak by wtedy świat wyglądał, gdyby wszyscy tak się zachowywali - beszta ją Marta.

Matka Zbigniewa jeszcze przed powstaniem trafiła do szpitala. Po jego ewakuacji ślad po niej zaginął. Podobno została przewieziona do klasztoru w Krakowie, ale Zbigniew tam jej nie znalazł. Podobno wielu chorych zmarło w drodze, chowano ich gdzie popadło. Ojciec Zbigniewa przeżył wojnę, ale zmarł tuż po niej, jak wtedy wiele osób, zabijanych przez przeżycia i obrazy, które towarzyszyły im przez kilka lat okupacji.

Czy ci serce pękło

O niewielu śmierciach opowiadało się w czasie powstania. Za dużo ich było i nie one były najgorsze. Przed powstaniem postrachem były przesłuchania, a więc świadomość, że można nie wytrzymać, sypnąć kolegów. Wyżsi rangą podziemni wojskowi byli uprzywilejowani, nosili zawsze przy sobie truciznę, tak na wszelkch wypadek. Młodsi, harcerze, mogli tylko im zazdrościć. W czasie powstanie lepiej było zginąć, niż zostać rannym. Jeszcze na początku, jak działały szpitale, poszkodowani mogli czuć się bezpiecznie. Potem umierali w prymitywnych warunkach, w piwnicach, bez leków, często czekając bezwolnie na przyjście niemieckich oddziałów i śmierć z ich ręki. Powstańcy najbardziej bali się postrzelenia w czasie wycofywania oddziału. Wiedzieli, że przeważnie nie ma możliwości, aby wrócić po rannych i dźwigać ich ze sobą.

Mówiło się o śmierci poety Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, którego zabił snajper na placu Teatralnym.

- Ochraniałem lokal, w którym miał swoj wieczór autorski - wspomina Moskot. - Przyszło kilkadziesiąt osób. Podobało mi się to, co pisał. Najbardziej o kuli i pękniętym sercu - miękknie mu głos.

- Fajne te wiersze - zamyśla się duża Anka. - Tylko jakieś smutne.

Joaśka wierzy, że wtedy łatwiej było pisać poezję. Bo wszystko, o czym w ogóle warto napisać, działo się przed oczami, na ulicy.

- A teraz - szuka tematów - o tym, że chłopak rzucił? Nie warto notować niczego, co wydarza się co chwilę.

Dziewczyny wiedzą, że Baczyński zdążył jeszcze przed śmiercią wziąć ślub z kochaną Basią. One same wątpią, czy zdecydowałyby się wyjść za mąż w warunkach, kiedy na głowę lecą bomby, trudno zaplanować przyszłość i w dodatku można za chwilę stracić dopiero co poślubionego męża.

- Chociaż to może być ekscytujące, taki ślub w bunkrze - kalkuluje mała Anka.

- A w ogóle to chyba źle umierać jako stara panna, chociaż krótko trzeba dla kogoś żyć - rozstrzyga Joaśka.

- Miłość? - Zbigniew Moskot szuka w pamięci. - Na Mokotowie były wille z ogródkami. Niektórzy chodzili tam po warzywa. Kiedyś jeden z "zaopatrzeniowców" przyniósł w plecaku, między ziemniakami, zmięte kwiatki. Dałem je Danusi.

Danusia była spod Grójca. Wraz z matką pracowała na Okręciu. Kiedy wybuchło powstanie, na wydostanie się ze stolicy było za późno. Zgłosiły się do pracy w powstańczej kuchni. Tuż przed kapitulacją Mokotowa wyszła wraz z innymi cywilami. Zbigniew nie wie, dokąd poszła i co się z nią stało. Takie rozstania były wtedy normalne.

- Nie. Nie. Nie - Joaśka za nic nie godzi się na podobny finał miłości.

Bohater i "bohater"

Koniec powstania kojarzy się Moskotowi z odprężeniem. Cisza, bez wycia nadlatujących pocisków, cierpienia i krwi. Spokój, bez konieczności ciągłego uciekania i histerii przemycanych w kanałach przez powstańców setek cywilów, których nie mogli przecież tak po prostu zostawić. Jego oddział miał szczęście. Ten, który wyszedł z kanałów kilka godzin wcześniej, został całkowicie zlikwidowany, w prosty sposób - kula dla wszystkich, którzy tylko pojawili się przy włazach. Moskot widział ciała kolegów wiszące na zasiekach z drutów kolaczastych.

Niemiecki oficer zapewniał resztce powstańców traktowanie jak prawdziwego wojska. Dwóch nie uwierzyło, próbowało ratować życie ucieczką w pobliskie krzaki. Tylko, że te krzaki wcale nie były tak blisko. Zginęli od strzałów w plecy.

W stalagu w Niemczech jeszcze trzy lata czekali na trzecią wojnę i Andersa na białym koniu. Po wyzwoleniu alianci szkolili ich jak własnych żołnierzy, dawali żołd. Dopiero w 1947 r. Europa zdecydowała, że nie chce kolejnej wojny. Wrócili do Polski nic nie wiedząc o tym, że o powstaniu swobodnie będą mogli opowiedzieć dopiero za kilkadziesiąt lat.

- Bohaterowie to byli ci najodważniejsi, na przykład chłopcy z komórek likwidacyjnych, którzy wykonywali wyroki w biały dzień, w miejscach publicznych - podaje swoją definicję bohaterstwa Moskot. - Reszta po prostu spełniła obowiązek. A wielu z tych, którzy mówią o sobie "bohaterowie", tak naprawdę dopiero niedawno stworzyło sobie własne bohaterstwo.

Dziewczyny uważają, że w naturze ludzkiej mieści się bycie bohaterem. Dla nich to oznacza po prostu pomoc innym niezależnie od ceny, jaką trzeba zapłacić. A pytań o bohaterstwo, ojczyznę, honor itp. po prostu nie lubią.

- To tylko słowa - mówi Aleksandra.

- To jest puste - przyznaje mała Anka.

- My nie lubimy haseł, w naszej klasie jest chłopak, który nawet nie umie poprawnie wymówić słowa "patriotyzm - przekonuje druga Anka.