Można nie pasować do czasów, w których się żyje i nie robić z tego tragedii. A jednak  takie niedopasowanie może stać się tragedią. Tragedią było samobójstwo Doroty i Adama Jurczyków, a ludzie prześcigali się w układaniu scenariuszy, jak i kiedy, dlaczego. Dla tych,

którzy nie potrafią przyjąć do wiadomości, że młody człowiek zaczynający życie, może tak po prostu z niego zrezygnować, oczywiste było, że ktoś w tej śmierci pomógł. Kto? Przez lata szczecińskim mitem była opowieść, że Dorotę i Adama zabiła Służba Bezpieczeństwa.

IPN umorzył śledztwo w tej sprawie – nie znaleziono dowodów, że do śmierci małżonków przyczyniły się osoby trzecie. – Na razie – podkreśla prokurator Andrzej Pozorski. – Nigdy nie odważyłbym się powiedzieć, że już nigdy w życiu na ten temat niczego nie znajdziemy.

Właśnie odnalazło się 12 tysięcy dokumentów, które SB gromadziła na temat Mariana Jurczyka, przywódcy szczecińskiego Sierpnia' 80. Czy wśród nich znajdą się jakiekolwiek zapiski dotyczące jego syna i synowej?

Ciepły sierpniowy dzień

4 sierpnia 1982 r. ranek. Do domu Doroty i Adama przychodzi mama chłopaka. Żartują, śmieją się, jest przyjemna sympatyczna atmosfera. Mama przynosi pieniądze – pomaga im, jeszcze do niedawna mieszkała z nimi, opiekowała się tymi „dzieciakami”, które były nadwrażliwe i przeżywały wszystko dużo głębiej i mocniej, niż ktokolwiek inny na ich miejscu. „Dzieciaki” mówią, że po południu wybierają się z wizytą do rodziców Doroty. Idą około 16.

Tam też jest miło. Umawiają się na następny dzień. Wychodzą około 23.

W domu, choć jest już bardzo późno, szykują pranie. Jest cicho.

Nagle Dorota wypada przez okno.

Z późniejszych ustaleń wynika, że o 1.29, gdy gdy pogotowie zabiera dziewczynę do szpitala wojskowego, ona jeszcze żyje. Mąż jedzie z nią. W szpitalu krótko rozmawia z nim milicjant. Adam jest zdenerwowany, mówi, że chwilę przed tragedią rozmawiali z żoną o kłopotach rodzinnych, o tym, że zwolnili go z pracy, że grozi mu powołanie do wojska. Mówi też, że dwa miesiące wcześniej żona próbowała popełnić samobójstwo.

Jest środek nocy, ale Adam nie może znaleźć sobie miejsca – jedzie do znajomych. 4 nad ranem. Opowiada im, co się stało z żoną, prosi, żeby powiedzieli jego mamie, co się stało. Są zdziwieni, bo nie znają jego mamy. Zapowiada, że wróci rano. Na każde pytanie odpowiada jednym słowem: „depresja”.

O 9 znów do nich przychodzi. Dzwoni do szpitala. Dowiaduje się, że żona zmarła o 4.30. Płacze i dzwoni do mamy prosząc, żeby przyjechała – przyjeżdżaj, bo ja już nie wyrabiam nerwowo. Nagle zapowiada znajomym, że musi wyjść, jedzie do szpitala psychiatrycznego na ul. Broniewskiego. Mama ma na niego czekać.

Adam dzwoni ze szpitala i mówi, że zostaje. Lekarka, która przejmuje słuchawkę też mówi, że lepiej, aby został jakiś czas. Podobno Adam wspomniał, że widział żonę jak stała na parapecie okna.

Około 17 pielęgniarka mierzy mu temperaturę i podaje środki nasenne.

Potem Adam znika.

Znów pojawia się u znajomych. Prosi o szklankę wody. Przynosi mu ją córka gospodarzy. Widzi, że gość wygląda przez okno pokoju jej ojca. Gdy wchodzi powtórnie, Adama w pokoju już nie ma. Dziewczynę dziwi dziwny rwetes dobiegający zza okna. Gdy podchodzi bliżej widzi, że Adam leży na ziemi, nie rusza się. Jest 19.40.

Każdy ma swoje granice

Na pogrzeb przyszły setki szczecinian. To była demonstracja nie tyle dla Mariana Jurczyka, który został specjalnie przywieziony pod eskortą z ośrodka internowania, ile dla pokazania, że szczecinianie nie boją się władzy, mimo ponurego stanu wojennego. Wśród uczestników pogrzebu niewielu miało wtedy wątpliwości, że w samobójczej śmierci ręce maczała Służba Bezpieczeństwa.

- W tamtych czasach, gdy tak naprawdę SB rządziła krajem, więc wszystkiemu winna była SB – mówi Jerzy Wojciechowski, psycholog, działacz opozycji. – To była wygodna wizja, która wszystko wyjaśniała. Wsłuchiwałem się w pogłoski na temat tego samobójstwa, które do mnie docierały. Wydawało mi się mało prawdopodobne, że SB kazała najpierw skoczyć jednej osobie, potem drugiej. Natomiast nie wykluczałem tego, że była ingerencja pośrednia – mogli czuć się osamotnieni, byli w trudnej sytuacji materialnej i psychicznej. Trwał stan wojenny, całe społeczeństwo było w trudnej sytuacji.

- O pośrednim wpływie SB na sytuację mówi też Andrzej Kotula, w tamtych czasach student, działacz opozycji. Podczas stanu wojennego cztery miesiące ukrywał się w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Broniewskiego. Przez jakiś czas był też tam Adam Jurczyk – według jednej wersji – ukrywał się przed wojskiem, według innej, przechodził kryzys nerwowy.

- Zaprzyjaźniliśmy się i Adam zaczął opowiadać mi, o tym, jak nęka go SB – wspomina Kotula. - Dla mnie, który byłem nastawiony na płacenie ceny za działalność opozycyjną, to nie były poważne szykany – nachodzenie w pracy, zaczepianie na ulicy, wzywanie na przesłuchania. Ale dla niego, który z podziemiem nie miał nic wspólnego, to były bardzo bolesne fakty, nie umiał się przed nimi bronić. On i żona to była dwójka młodych ludzi, zapatrzonych w siebie, żyjących dla siebie, takie małżeństwo artystyczne, jej światem były makramy, jego muzyka. A tu nagle płacą cenę tylko dlatego, że noszą nazwisko jego ojca.

Co wolno, a czego nie wolno robić z mitem

Na grobie Jurczyków zawsze było pełno świeżych kwiatów i palących się zniczy. Pielgrzymowano tam podobnie jak do bezimiennych grobów, o których mówiono, że kryją ciała stoczniowców zamordowanych w grudniu 1970 r. – po latach, gdy okazało się to tylko legendą, na niektórych nadal wisiały biało-czerwone wstążki. Wiele osób pielgrzymowało tam zwłaszcza w rocznice wydarzeń sierpniowych i grudniowych. Na znak sprzeciwu reżimowi, który wciąż trwał.

- Nasze środowisko też stawiało tam świeczki, ale dlatego, że wydarzyła się tragedia, nie wierzyliśmy, że to była sprawka SB – mówi Włodzimierz Puzyna, działacz opozycji.

Środowisko Puzyny, to był m. in. Biskupi Komitet Pomocy Społecznej. To tam spływały wszelkie informacje o represjach i były podawnae dalej – do Warszawy, do Arcybiskupiego... Już wtedy szczeciński komitet uznał, ze samobójstwo Jurczyków, to był nieszczęścliwy wypadek.

- Opinię oparłam na informacjach od lekarki psychiatry – mów Maria Glińska, która szefowała komitetowi. – Te dzieci były nadwrażliwe, wypadek z polityką nie miał nic wspólnego. Oczywiście nie można wykluczyć, że atmosfera tamtych czasów wpływała na nich negatywnie, ale uważam, że nie powinno stwarzać się sztucznie mitu zabójstwa na tle politycznym.

Po mieście krążyły plotki o tym, że Marian Jurczyk, gdy wiele lat wcześniej odszedł od żony nie utrzymywał zbyt gorących stosunków z synem. Jednak, podczas „festiwalu Solidarności” widziano Adama przychodzącego do pracy ojca.

Ojcu syn przedstawił też narzeczoną, późniejszą żonę. Rozmawiali o ślubie kościelnym. Młodzi marzyli, że będzie mieć miejsce w Licheniu.

Dla wielu osób ten mit był ważny. Tragedia łączyła środowiska opozycyjne przeciw wspólnemu wrogowi – przyznaje Jan Tarnowski, działacz opozycyjny.

Mit wyrastał ze szczecińskiego kompleksu, tutejsze środowisko zawsze zastanawiało się czym może zdystansować Gdańsk – przyznaje Bartłomiej Sochański, prawnik, który w latach 80. dość blisko współpracował z Marianem Jurczykiem, robił dla niego analizy sytuacji. – Po latach okazało się, że nie udało nam się przetrwać z naszym sierpniowym mitem, co więcej gdański Sierpień to był sukces, triumf, powód do dumy. Szczeciński sierpień tylko frustracja alienacja i emigracja.

Już po zmianie ustroju rozeszła się wieść, że środowisko solidarnościowe prowadzi własne dochodzenie w sprawie śmierci Jurczyków.

- Nic takiego nie było prowadzone – dementuje Edward Radziewicz, pierwszy przewodniczący Zarządu regionu NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego. – Nie wierzyliśmy, że SB zabiła Jurczyków. Nie powiem skąd wiedziałem, ale wiedziałem na pewno, że to było samobójstwo.

O dochodzeniu prowadzonym jeszcze w latach 80. mówi jedynie Andrzej Kotula. Prawdopodobnie odbyło się na zlecenie francuskich związków zawodowych.

- Nie pamietam przed kim, ale zeznawałem wszystko, co wtedy wiedziałem – przyznaje Kotula.

Nie można wykluczyć

Dopiero kilka lat temu Marian Jurczyk złożył doniesienie do IPN o popełnieniu przestępstwa przez SB. Jedni mieli do niego pretensje, że zrobił to tak późno, inni, że w ogóle to zrobił, potem, że w spotach wyborczych pokazał grób dzieci.

Marian Jurczyk zeznał, że przyszła do niego pielęgniarka z aresztu śledczego, która miała być świadkiem tego, jak esbecy umawiali się na „akcję na dzieci Jurczyka – mówi prok. Pozorski. – Przesłuchaliśy sporo pielęgniarek, ale żadna z tej wersji nie potwierdziła się.

Przez lata prowadzonego śledztwa zgłaszali się różni świadkowie. Opowieści dwojga z nich spowodowały, ze Marian Jurcyzk ogłosił kiedyś, że jest już bliski udowodnienia tezy, że syna i synową zabiała SB. Co to byli za świadkowie?

Pierwszą była kobieta, która miała powiedzieć kiedyś Jurczykowi, że wie, kto zabił dzieci, ma nawet dokumenty. Nie spotkali się, wkrótce zmarła, ale zgłosiła się jej przyjaciólka, u której podobno zdeponowała tajemniczą kopertę. Ta przesłuchiwana przez prokuratora powiedział, że kidyś spaliła kopertę, bo bała się, że mąż wyniesie dokumenty z domu. Przysięgała, że nigdy nie zaglądała do sórdka, nie wie więc, jakie dokumenty mogł tam być.

Drugim świadkiem był pewien pułkonik z Wojewódzkiej Komendy Uzupełnień, który twierdził stanowczo, że wie, kto zabił Jurczyków. Wskazywał na Wojskowe Służby Informacyjne, upierał się, że młody Jurczyk został zamordowany w wojsku, choć Marian Jurczyk twierdził że syn w wojsku ngdy nie był. Opowiedział jeszcze, że w morderstwie brał udział żołnierz sił specjlanych czerwonych beretów. W wyniku śledztwa wyszło na jaw, że pułkownik oprócz tego, że ma kłopty z alkoholem, od lat znany jest z fantastycznych opowieści – została nawet tymczasowo aresztowany (zarzut brania łapówek, powoływania się na wpływy – obiecywał pomoc w dostaniu się na studia, czy zwolnieniu z wojska).

Prokurator powołal dwóch biegłych, którzy na podstawie portetów psychologicznych Doroty i Adamam wydali dwie skrajne opinie – pscyholog wykluczył, że te osoby tragnęły się na życie, psychiatra, że byli skłonni do piopełnienia samobójstwa, niestabilnie emocjonalni.

Nie tylko różne opinie sprawiają, że prokurator twierdzi, że umorzenie sprawy to być może nie jest jeszcze kropka nad i.

Wśród bardzo wielu dokumentów dotyczących Mariana Jurczyka nie znalazłem ani jednej notatki o Adamie i Dorocie. Nie wierzę, że SB nie rozpracowywała rodziny szefa tutejszej „Solodarności” – mówi prok. Pozorski. – Funkcjonariusze SB, których przesłuchałem twierdzili, że ich szefowie po śmierci Jurczyków wręcz zakazli im interesować się tą sprawą – mieli zostawić wszystko milicji. Czy faktycznie SB nie interesowała się nimi? Mamy tysiące nowych dokumentów do przejrzenia - 243 mikrofisze. Może tam będzie jakiś ślad?

Śmierć Jurczyków, to nie jedyny znany mi przypadek, kiedy ludzie nie poradzili sobie z sytuacją, bo nagle – zwykli, szeregowi zostali wessani przez Historię – zastanawia się Kotula. – W czasie stanu wojennego na zawał zmarł jeden z opozycjonistów szczecińskich ze środowiska morskiego. Na Broniewskiego trafił młody stoczniowiec, który przypadkiem znalzł się w stoczni, wtedy, gdy ogłoszono stan wojenny. On był tam zamkniety, a w domu żona w zaawansowanej ciąży. Zniszczył go starch przed tym, co może się stać. Nie wytrzymał, coś w nim pękło. Lekarze mówili potem, że zmiany, które zaszły w jego psychice, są nieodracalne. Takich przypadków w Polsce było wiele, tylko, że nikt ich nigdy nie opisze pod hasłem "ofiary stanu wojennego”, choć byłaby to prawda.