NZS to był pierwszy większy oddech wolności. Jak się człowiek nałykał, to pamiętał przez całe życie. Podobnie jak inne sprawy z wczesnej młodości. Że warto kochać. Że trzeba być uczciwym. Że trzeba walczyć z draństwem. Jak ktoś nie ma takiego odruchu moralnego, to ma ksywę

“koperta”, albo “neseser”.

Jeżeli śmierć ma sens, to śmierć Staszka Pyjasa, studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, zamordowanego w 1977 r. przez “nieznanych sprawców”, miała ją na pewno. To po niej powstały Studenckie Koła Solidarności.

- Oglądałem bramę w Krakowie, w której zamordowano Pyjasa. W takich chwilach młodym ludziom wydaje się, że można zmienić świat, rodzi się w nich odruch etyczny - mówi Marek Adamkiewicz, Adaf, jeden z założycieli SKS. - Nikt z nas nie wierzył wtedy, że można obalić komunizm. Wiedzieliśmy tylko, że trzeba być uczciwym i przeciwstawiać się przemocy.

Adamkiewicz był śledzony, na stancji, na której mieszkał, SB systematycznie robiła rewizje. Ktoś w windzie próbował podpalić mu brodę. Ktoś porwał go - na dobę wylądował w więzieniu w Tarnowie, w celi z bandytą i jedną na dwóch służbową szczoteczką do zębów. Pod byle pretekstem władze uniwersytetu usunęły chłopaka z uczelni.

- Wzywali moich rodziców, mówili, że podejmuję działania sprzeczne z konstytucją. Dla mamy to były cierpienia, ale swoje trzeba robić - mówi z przekonaniem.

Po relegowaniu UW wraca do Szczecina. Wydarzenia Sierpnia 1980 r. powodują, że nagle staje się studentem trzech uczelni: Uniwersytetu Wrocławskiego, który przywrócił go do łask, Politechniki Szczecińskiej, gdzie chwilę wcześniej nie zdał rzekomo jednego z egzaminów wstępnych i Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Wybiera ostatnią z nich. Wraz z innymi zakłada Niezależne Zrzeszenie Studentów.

W tym gronie jest również Teresa Hulboj. Wychowana na spotkaniach duszpasterstwa akademickiego, prowadzonych przez ks. Czumę, na wykładach członków opozycji wygłaszanych w kościele na Pocztowej w Szczecinie.

- Gdy przyszedł sierpień 1980 r. było oczywiste, że trzeba wziąć w tym udział - zapala papierosa i wzrusza ramionami.

NZS-owcy pomagają Zarządowi Regionu Solidarności. Biorą udział w akcjach plakatowych, ściągają do Szczecina zakazane książki, drukują gazetki.

Ministrant z ZSP

Szczecin wydaje się wyjątkowym miastem, już wcześniej fama głosiła, że tu nawet bezpieka jest łagodniejsza, mniej bije. Rej wodzi WSP, bo w gorących momentach których nie brakuje w czasie 16 miesięcznego “festiwalu Solidarności”, jakoś utrzymuje jeden wspólny komitet strajkowy. Wiecznie kłócąca się polibuda ma ich jedenaście. Na WSP NZS jakoś dogaduje się z ZSP, którego członkowie działają w pezetpeerowskich “poziomkach” chcących trochę rozmiękczyć partyjny beton. W czasie strajku na uczelni, do mszy służy ZSP-owski ministrant. Studenci chłoną jak powietrze wykłady Woroszylskiego, Barańczaka, Halla, Kuronia, Celińskiego, którzy do Szczecina przyjeżdżają na zmianę, niemal codziennie.

Studenci dostają część miejsc w radach wydziału i senacie uczelni. Dyskutują o programie studiów. Zaczynają zakładać samorząd, zjawisko, które w całej historii PRL, na wyższych uczelniach nigdy nie zaistniało.

Władze robią co mogą, żeby skompromitować NZS.  Kiedy 11 listopada studenci wieszają plakat, na którym narysowana jest przedwojenna mapka Polski, gazety piszą, że NZS chce rewizji granic. Robi się awantura na cały kraj.

Sygnał, że coś się kończy, przychodzi później. To atak milicji na budynek strajkującej Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie. Ma miejsce zaledwie 11 dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Do strajkujących na szczecińskiej WSP przyjeżdża Stanisław Wądołowski, wówczas jeden z liderów szczecińskiej opozycji. - To już koniec, nie ma o czym mówić - prorokuje.

Wojsko weszło do telewizji

I Teresa i Adaf mówią, że młodość nie zna lęku. 13 grudnia 1981 r. z okien okupowanej uczelni widzieli, jak wojsko wchodzi do telewizji. Pojechali do Zarządu Regionu Solidarności, pod którym aż się roiło od umundurowanych i cywilnych funkcjonariuszy. Pojechali do stoczni, gdzie Andrzej Milczanowski, lider strajku, wręczył im listę z nazwiskami. - Tych ludzi trzeba ostrzec - powiedział.

- Gdzie nie zajechaliśmy, to już było po aresztowaniu - wspomina Teresa. - W jednym z mieszkań były wywalone drzwi. To robiło straszne wrażenie. Potem okazało się, że właściciel mieszkania zdążył uciec i ukryć się.

Do strajkujących studentów przyjechał rektor Józef Kopeć. Uspokajał gorące głowy. Upadły egzotyczne pomysły w stylu: będziemy się bronić, zrobimy katapulty, kto tu wejdzie, w końcu karatecy trzymają straż...

Jednak ustalają wspólnie, że studenci spokojnie opuszczą uczelnię. NZS zabiera ze sobą powielacze, po kilku dniach zapasy papieru. Całe środowisko opozycyjne będzie z tego korzystać przez długie lata.

Recepta na wyrok: własny świat

W Wigilię ‘81 Teresa przynosi do domu cała torbę ulotek i informuje, że musi je rozdać podczas pasterki. Mama jest przerażona. Uspokaja się, gdy córka zmęczona usypia i z akcji nic nie wychodzi. Na razie SB nie czepia się Teresy. Ma spokój do sierpnia 1982 r., gdy wpada drukarnia, w której akurat drukuje jakieś zakazane materiały.

- Jakiś milicjant obserwował budynek, bo ktoś doniósł, że tam bimber pędzą - śmieje się dziś. - Jak wszedł i zobaczył co się dzieje, poczuł się dowartościowany, że trafił coś poważnego i może medal będzie. Aż do rana czekaliśmy na przyjazd SB. Podczas przesłuchania nie było się czego wypierać.

Teresa dostała wyrok 2,5 roku więzienia.

- W taki momencie nie ma się dobrych myśli. Ale było wielu ludzi, którzy pomogli mnie i mojej rodzinie. Najważniejsze kiedy człowiek nie czuje, że jest sam.

Siedziała na Małopolskiej, potem w Kamieniu Pomorskim, w Fordonie koło Bydgoszczy. Wyszła po 8 miesiącach ze względu na stan zdrowia. Przez dłuższy czas była jak z innego wymiaru, poza problemami, o których opowiadali znajomi. To w więzieniu nauczyła się, że zawsze trzeba mieć swój świat i robić swoje.

O pracy w szkolnictwie nie mogło być mowy. Zatrudnili ją w Polskim Związku Głuchych. Została logopedą. Do pracy w opozycji wróciła, gdy skończyły się niekończące przepytywanki na Małopolskiej. Dziś nie wie, jak wytrzymywała tempo: normalna praca, wieczorem druk nielegalnych pism. I tak do 1989 r.

Zabrakło paragrafu

Na początku stanu wojennego Adaf ukrywa się. Zjawia się na pasterce. Spotyka rodzinę i bratem, który po kilku miesiącach zostanie zamordowany przez “nieznanych sprawców” na ulicach Trójmiasta. Adaf jest internowany. Siedzi w Wierzchowie i Strzebielinku. Dostaje dziesięć dni przepustki na pogrzeb brata. Gdy wraca, przez kilka godzin siedzi pod więzieniem i zastanawia się, czy nie prysnąć.

- Wróciłem grzecznie, ze względu na spokój matki.

Kiedy go puszczają, słyszy, że w szkolnictwie żadnej pracy nie dostanie. Bierze się za roboty wysokogórskie, pracuje w zakładzie odszczurzania miasta. Biorą go do wojska (“ludzie byli z fasonem, tylko jeden jełop”). Idzie siedzieć w 1984 r. za odmowę złożenia przysięgi na wierność Armii Radzieckiej i władzy socjalistycznej. Władza bezskutecznie szuka paragrafu na Adamkiewicza, to pierwszy taki przypadek w Polsce. (”Bałem się, żeby nie wysłali mnie na poligon i nie podłożyli miny pod dupę”). Przypadek Adafa podciągają pod odmowę służby wojskowej. Siedzi półtora roku.  Zaczyna odsiadkę z jednym sąsiadem na pryczy. Kończy w celi z trzypiętrowymi łóżkami i niecałym metrem podłogi na osobę. Gdy wychodzi, przez lata nie ma stałej pracy, w końcu od niego zaczął się ruch „Wolność i Niepodległość”, nie mający najmniejszych punktów wspólnych z socjalistycznym systemem. Dalej działa w różnych podziemnych strukturach. Po przełomie mówi: dość.

Za dala od polityki

Od polityki trzymają się z dala oboje.

- To gówno - ocenia Adamkiewicz. Nie pasują mu układy, które porobiły się po 1989 r. Pracuje w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Szczecinie. Nie chodzi nawet na coroczne spotkania NZS, “bo zjawiają się tam ludzie, których w 1980 r. tak naprawdę nikt nie znał”. Wciąż czeka na wyjaśnienie sprawy Pyjasa.

Teresa już w więzieniu wiedziała, że na władzę nie będzie chorować.

- Już tam były spory, kłótnie i ambicje. Siedziało ileś więźniarek i było dziesięć opcji, pięć cel nie rozmawiało z kolejnymi pięcioma, bo różniły się np. poglądami, kto ma rządzić po wyjściu. W NZS myśmy wyobrażali sobie, że polityką będą zajmować się profesjonaliści, że nie będzie znajomości,  kumoterstwa. Po 1989 r. kilka razy słyszałam propozycję: chodź, będzie fajnie, dostaniesz, samochód, sekretarkę i faks. Mnie to nie interesuje. Nie chcę, żeby NZS był jedyną rzeczą, jakiej w życiu dokonałam. Nie chcę, żeby był przepustką do czegoś. W NZS było wiele indywidualności. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, widać, że każdy z nas coś osiągnął, że robi coś sensownego, że był nie tylko na tamte czasy. Może właśnie wtedy tego się nauczyliśmy.

Teresa Hulboj wraz z trzema koleżankami właśnie oddała do druku “Poradnik dla nauczycieli uczących dzieci niesłyszące w szkołach masowych”.