Władza ma zawsze rację, a jeśli ktoś myśli inaczej i jeszcze podpiera się konstytucją, jest na straconej pozycji.

Takie wnioski mógł wyciągnąć Jan O., marynarz, pobity w marcu 1968 r. w Szczecinie.

 

Jan O. jest pierwszą ofiarą zajść sprzed ponad czterech dekad, która zgłosiła się do prokuratury IPN. O takich ludziach nie mówiono latami, podobnie jak nie mówiono o koszu biało-czerwonych kwiatów przepasanym czarną wstęgą, który stanął wtedy przy pomniku Adama Mickiewicza. To był jeden z symboli szczecińskiego Marca ’68.

„Dziady” i syjoniści

Po zakazie grania mickiewiczowskich „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka od 8 do 11 marca 1968 w kilku miastach Polski trwały zamieszki.

- Michnikowie, Szlajferzy, Grudzińscy, Werflowie, Grassowie i im podobni znaleźli się poza nawiasem mas studenckich – mówił I sekretarz KW PZPR w Katowicach Edward Gierek. - To spekulanci politycznie obojętni na sprawę socjalizmu i los narodu polskiego. Zambrowscy, Staszewscy, Słonimscy i spółka, ludzie rodzaju Kisielewskiego i Jasienicy chcą sięgnąć po rząd dusz.

- To przedstawienie, które miało uczcić 50 rocznicę Rewolucji Październikowej, stało się odskocznią do wystąpień antyradzieckich – kilka dni później grzmiał z trybuny I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka. - Precz z agenturą imperializmu – reakcyjnym syjonizmem!

Gdy milicja rozpędzała warszawskich studentów, w Szczecinie rozlepiono  ulotki: „Polityka PZPR to knebel w ustach narodu. Precz z czerwoną burżuazją. „Dziady” na scenę”. „Wolności bij w sumienie narodowych dzwonów prawa!”. Nazajutrz szczecińskie media napisały, że szczeciński  Marzec ’68 w dużej mierze zrobili kryminaliści, chuligani i prostytutki.

Przypadek Jana O.

W Szczecinie zrobiło się niespokojnie rankiem 14 marca. Właściwie już od prawie dwóch tygodni patrole Milicji Obywatelskiej krążyły po ulicach, wyraźnie wzmocnione po zajściach w Warszawie, Krakowie, Gdańsku i Poznaniu. Szczególnie patrolowano okolice pomnika Adama Mickiewicza – bo właśnie wieszcz miał podgrzewać nastroje.

Około godz. 16 na skrzyżowaniach niedaleko pomnika zaczęły zbierać się niewielkie grupki ludzi. Znaczną część z nich stanowili studenci Politechniki Szczecińskiej. Było ich coraz więcej, ludzi zaczęły podwozić samochody prywatne, taksówki i motocykle (numery rejestracyjne spisane przez SB do dziś zachowały się w aktach). Ktoś przyniósł kwiaty. Przybyli razem pomaszerowali w stronę pomnika wykrzykując hasła „Precz z cenzurą!”, „Żądamy rzetelnych informacji!”. Według legendy na pomniku Adama Mickiewicza zawisł czerwony krawat symbolizujący jarzmo, które Polska Zjednoczona Partia Robotnicza narzuca kulturze narodowej. Studenci, którzy zjawili się pod pomnikiem wieszcza palili gazety „Trybunę Ludu” i te szczecińskie, bo milczały jeszcze trzy dni po zdjęciu z afisza „Dziadów” i aresztowaniach studentów warszawskich. Milicja i Służba Bezpieczeństwa oszacowała tłum na 300-400 osób. Został rozpędzony za pomocą pałek i gazów łzawiących. Ducha rozpędzanym przez jakiś czas dodawali gapie na balkonach.

Demonstranci ruszyli do centrum ciągnąc za sobą siły porządkowe. Wtedy szczeciński Marzec zobaczyło całe miasto.

To właśnie w tym czasie  tramwajem, zmierzającym ul. Obrońców Stalingradu, jechał Jan O., marynarz, nie mający z polityką nic wspólnego. Widział przez okno tłum, milicyjne suki i funkcjonariuszy. Potem okazało się, że do śródmieścia milicja ściągnęła z miasta wszystkie patrole. Zobaczył, jak milicjant uderzył pałką w głowę starszego pana tak mocno, że ten zalał się  krwią.

- Panie oficerze, biją człowieka! – Jan O., wychylony przez okno, zaczął krzyczeć do stojącego nieopodal funkcjonariusza.  Ten zamachnął się na Jana O. ale nie trafił. W tym samym czasie grupka młodych ludzi, też jadących tramwajem, zaczęła skandować „MO gestapo!”. Rozwścieczona milicja wpadła do wozu. Padło na Jana O. Wyciągnęli go na zewnątrz. Nie pamięta, ilu go biło. Dziesięciu, dwudziestu?

Wrzucili mężczyznę do suki, gdzie przeleżał obok innych pobitych ponad pół godziny. Potem wypuścili wszystkich, ale najpierw musieli przejść przez szpaler funkcjonariuszy z pałkami – może to była pierwsza szczecińska „ścieżka zdrowia”? Spadaj, bo dostaniesz jeszcze więcej, usłyszał na pożegnanie. Ledwo wlókł się przez ulice.

„Z początku nie chciano zarejestrować mnie na pogotowie ratunkowym, gdy usłyszeli, kto mnie pobił” – napisał potem w relacji Jan O.

Z oględzin lekarskich Jana O. dokonanych po kilku dniach: „(...) U badanego stwierdzono następujące ślady obrażeń: na plecach podłużne zlewające się sińce, sińce na kolanach, obrzęk. Badanemu założono na kończynie lewej opatrunek gipsowy od ramienia po kciuk. Nie budzi wątpliwości, że został brutalnie pobity”.

Jan O. postanowił domagać się sprawiedliwości. Już 17 marca złożył skargę u komendanta wojewódzkiego MO. Zapamiętał, jak podwładni zwracali się do oficera, który kierował zajściem i podał jego nazwisko w skardze. Wszczęto nawet postępowanie dyscyplinarne. Zakończyło się niczym,  a raczej stwierdzeniem, że to Jan O. był wichrzycielem, a funkcjonariusze zachowali się w sposób odpowiedni.

Wydając opinię komendant podparł się analizą SB: „Źródłem zajść była antypolska i syjonistyczna działalność środowisk w Polsce, która doprowadziła zdemoralizowaną młodzież do wystąpień antyrządowych w imię ochrony rzekomo zagrożonych swobód obywatelskich”. Dowodem na demoralizację miał być przemarsz studentów (wg raportów SB „chuliganerii” ) z powrotem do akademika i wznoszenie okrzyków pod adresem biernych obserwatorów stojących w oknach: „tchórze na górze!”.

Jan O. nie pogodził się z opinią komendanta wojewódzkiego. Napisał skargę do komendanta głównego, wytaczając argument naruszenia konstytucji i braku poszanowania praw obywatelskich przez szczecińską MO. Odpowiedź nie nadeszła.

Relację o tym, co wydarzyło się w marcu 1968 r. Jan O. napisał ponownie w 1994 r., ale nigdy nigdzie jej nie wysłał. Dopiero kilka miesięcy temu wszystkie dokumenty sprawy złożył u prokuratora IPN w Szczecinie.

Przypadek Henryka M.

Henryk Michałowski w marcu 1968 r. miał 19 lat.

- O tym, co się dzieje w kraju, wiedzieliśmy z Wolnej Europy – mówi. – Mieszkałem na Niebuszewie. Bawiliśmy się razem z dziećmi żydowskimi, niemieckimi, cygańskimi, małymi Sybirakami, Wilniukami. W ogóle nie obchodziła nas historia ze zdjęciem „Dziadów” z afisza. Za to kibicowaliśmy Izraelowi, który wygrał wojnę sześciodniową. Dla nas to był symbol zwycięstwa uzbrojenia amerykańskiego nad sowieckim.

Gdy usłyszał, że w mieście coś się dzieje, ruszył do centrum. Widział tłum. Na pl. Zamenhoffa został zatrzymany przez milicję, próbował wmówić że idzie właśnie do kina. Niby go puścili, ale potem ruszyli za nim i wrzucili do suki. Było już tam kilkoro ludzi, w tym zupełnie przypadkowi przechodnie, jak kobieta, która wyszła akurat z pobliskiego sklepu.

Przed wejściem na komisariat przeszli „ścieżkę zdrowia”. Potem wszystkim kazano ustawić się w holu, z rękami opartymi o ścianę i rozstawionymi nogami. Cały czas dowożono kolejnych.

- Postawili mnie przed takim grubym sierżantem, który stwierdził, że trzeba mnie ostrzyc, bo miałem takie dłuższe włosy, jak The Beatles – opowiada Michałowski. – Na szczęście byłem pierwszy w kolejce, bo jeszcze starali się obciąć włosy w miarę równo. Innych strzygli okropnie, miejscami do skóry. Nawet się z nich śmialiśmy, gdy wracali po postrzyżynach do przepełnionej sali. Pytali, czy socjalizm nam się nie podoba. Mnie przed zamknięciem na dłużej uchroniło pewnie to, że miałem wezwanie do wojska. Na komisariacie spędziłem tylko dwie noce, a gdy wychodziłem powiedzieli, że jak złapią jeszcze raz, to mnie rodzona matka nie pozna.

Potem zaczęło się wyjeżdżanie żydowskich kolegów i koleżanek. Mimo wszystko Henryk im zazdrościł. Bo wyjeżdżali do wolnego świata. Według danych z 1968 ze szczecina wyjechało 145 Żydów.

- Potem w mieście zmieniło się na gorsze, bo wielu rzemieślników, to byli właśnie Żydzi, szewcy, fryzjerzy, to oni prowadzili pawilony z tańszym asortymentem przy Bramie Portowej – wspomina. – Tylko tam można było kupić tanie modne rzeczy, buty szwedy, czy kowbojki i jeszcze się targować. Po ich wyjeździe Szczecin był już inne.

Andrzej Pozorski, prokurator IPN, który prowadzi sprawę Jana O., znalazł w aktach dowody świadczące, jak bardzo środowisko żydowskie było inwigilowane w tamtym okresie przez SB. To wtedy bezpieka starała się pozyskać jak najwięcej tajnych współpracowników. Zachowały się m. in. raporty opisujące spotkania i debaty, jakie toczono w środowisku studenckim, np. Pomorskiej Akademii Medycznej. Zdaniem prokuratora z dokumentów tych nie wynika, czy wtedy SB udało się kogokolwiek pozyskać.

Niech zgłoszą się następni

W czasie demonstracji w Warszawie zostało zatrzymanych około 300 osób. W Szczecinie, po zajściach, do odpowiedzialności karnej pociągnięto 38 osób. Ilu było pobitych, przewiezionych na komisariaty, nie wiadomo.

Po 1989 r. Henryk Michałowski próbował namówić poszkodowanych w marcu 1968 r. do złożenia doniesienia o popełnieniu przestępstwa. Bezskutecznie. Ci do których dotarł, lub ich rodziny, nie chcą wracać wspomnieniami do tamtych dni.  Michałowski rok temu opowiedział w IPN swoje przeżycia związane z Marcem ‘68 r. Kilkanaście dni temu złożył pismo w prokuraturze IPN.

Prokurator Andrzej Pozorski czeka na kolejnych poszkodowanych w marcu 1968 r.

- To dziwne, że zgłosiły się dopiero dwie osoby, czas ma tu ogromnie znaczenie – mówi prokurator.  – Niektórzy funkcjonariusze, w tym oficer, który kierował akcją bicia Jana O., już nie żyją.