Niektórzy świadomie, inni przypadkowo zaplątali się w Historię, czasem z ciekawości, czasem dlatego, żeby być z innymi. Jedni czuli tę rzadką chwilę w życiu, kiedy trzeba jasno za czymś się opowiedzieć, inni nie. A jednak opowiadali się.

 

Potem odczuli na własnym karku, co znaczy ponosić konsekwencje wyborów. Jeśli niektórzy żałują, że tak wybrali, to nie dlatego, że wtedy obietnice, w które uwierzyli, okazali się tylko złudzeniem. Żałują tego, że przyszłość okazała się inna, niż ich marzenia w grudniu 1970 r.

Po co panu była ta łódka?

W Szczecinie, jak w całej Polsce, w te pierwsze dni po ogłoszeniu podwyżek 12 grudnia, było niespokojnie. Ludzie mówią, że wiedzieli, że Warski stanie 17 grudnia, ale nikt nie spodziewał się tego, co zdarzyło się potem.

- Byłem wtedy niedaleko filharmonii, gdy zobaczyliśmy na niebie czarne dymy – opowiada Tadeusz Hanel. – Poszliśmy z kolegami. To płonął Komitet Wojewódzki. Najgorsze zdarzyło się później, na placu przed Komendą Wojewódzką Milicji Obywatelskiej. Poszła plotka, że uwięzili stoczniowców, którzy przyszli na negocjacje. Na środku placu stała taka łódka do zabaw dla dzieci. Wzięliśmy tę łódkę na ręce. Po kilkudziesięciu latach, na procesie Grudnia 70, pytano mnie, po co wziąłem tę łódkę. Mówiłem, że chciałem uciekać do Szwecji, co mogłem odpowiedzieć na tak postawione pytanie? Próbowaliśmy łódką rozbić drzwi – były masywne, nie dało rady. Na całe szczęście – potem okazało się, że za drzwiami był rozstawiony rkm, gdybyśmy je sforsowali, to by nas rozpieprzyli. Tak mi powiedział potem jeden pułkownik MO. Padał śnieg, a z okien padał grad kul – widziałem w powietrzu światełka. Ludzie padali, krew się lała. Jednego zakrwawionego przeniosłem do tyłu. Dostałem petardą – krzyczeli, że się palę - nogi poranione, na trzy dni straciłem wzrok. Może ocalił mnie medalik po dziadku, który walczył z bolszewikami? Cudem, prowadzony przez innych, dotarłem do domu, potem trafiłem do szpitala. Szybko stamtąd uciekłem, bo SB szukała rannych, wszyscy straszyli, że wywiozą na białe niedźwiedzie. Ukrywałem się , potem, gdy próbowałem normalnie żyć, dwa razy zamknęli mnie  w więzieniu, próbowali skompromitować. Mimo ciężkiego życia nie żałuję, że byłem wtedy przed komendą. Drugi raz też poszedłbym z ludźmi, którzy żądają chleba. Tak sobie myślę, że władza wtedy, w 1970, bardzo ten naród skrzywdziła.

Bardzo chcieliśmy uwierzyć

- 32 lata przepracowałem w stoczni, protestowałem w grudniu 1970, byłem w komitecie strajkowym w styczniu ‘71, ale nie o to strajkowałem, co jest teraz: bałagan, bezprawie, rządzą magnaci, na zabieg trzeba czekać miesiącami, leki drogie – macha ręką Ryszard Bigler. – Wtedy, gdy przyszły podwyżki cen i w ogóle było źle, mówiłem – to nie wytrzyma, to ruszy. I stocznia Warskiego ruszyła. To było straszne, ten pochód pod KW, strzały, petardy, gaz. Ludzie rzucali nam z okien mokre szmaty, żeby można było przetrzeć oczy opuchnięte od tych gazów. Ale mimo wszystko strachu nie czułem. Dopiero później dowiedziałem się, że zginęło 16, a właściwie 17 osób (siedemnastą ofiarą było nienarodzone dziecko – matka w siódmym miesiącu ciąży została wypchnięta z tramwaju, spadła na metalowe barierki i poroniła – przyp. aut.). Ja nadal jestem przekonany, choć historycy twierdzą inaczej, że do ludzi strzelała tylko SB i ZOMO poprzebierane w mundury wojskowe, nie uwierzę, że wojsko i milicja też. Strajk w styczniu wybuchł mimo tragedii grudniowej i mimo tego, że mówili, że Gierek nie przyjedzie do tych, którzy nie pracują. Władza przez cały PRL nigdy nie przyjeżdżała do strajkujących. A do nas przyjechali. Bardzo chcieliśmy wierzyć, że będzie lepiej.  Obiecali, że nikomu ze strajkujących, nic się nie stanie. Ale potem miałem dostać Złoty Krzyż Zasługi, a dostałem Srebrny. Przez lata byłem trefny, a to premii nie dali, a to nagrody. Strajkowałem i w 1980 i gdy wprowadzili stan wojenny. A potem nie dali mi przepustki do stoczni. Gdy w końcu,  po interwencji jednego inżyniera, przywrócili mnie do pracy, nie mogłem pracować jak dawniej, jako kierowca, tylko jako sprzątacz, co oznaczało mniejsze pieniądze. To wszystko mogłoby być inaczej, gdybym zapisał się do OPZZ, ale mówiłem: nie mogę. Bo jedni koledzy siedzą  w więzieniach, inni za bramą zakładu, bez pracy, gdybym się zapisał do nowych związków, byłbym zdrajcą, a zdrajcą być nie mogę. Różni dziwni ludzie mówili mi, że robię niewłaściwe uwagi, o tym, co się dzieje, że rozmawiam nie z tymi ludźmi, co trzeba. „Obiecywali”, że coś na mnie znajdą. Ciężko było, ale nie żałuję – to wszystko działo się, bo chcieliśmy, żeby było lepiej. I jeszcze, żeby ruskie wojsko stąd poszło, bo żyło naszym kosztem.

Zrobili mi „ścieżkę zdrowia”

-  W grudniu 1970 r. pracowałem  w firmie budowlanej, ale znalazłem się pod KW razem ze stoczniowcami, przecież trzeba było ich poprzeć. Musiały skończyć się czasy, kiedy władza źle traktowała ludzi – mówi Edward Chojnacki. – Nie czułem strachu, bo tłum dodaje odwagi, wtedy można nawet uwierzyć, że zły system runie. Na drugi dzień, gdy szedłem pod stocznię, zatrzymali mnie, doprowadzili na komendę. Mówili, że rozpoznali mnie na zdjęciu, które zrobili, gdy byłem pod KW. Zgotowali mi „ścieżkę zdrowia”, ustawili się po sześciu z każdej strony i puścili środkiem. Bijąc uszkodzili mi nerkę, złamali palce u nogi, złamali nos. Miałem też wstrząśnienie mózgu. Potem zaprowadzili mnie do pokoju przesłuchań, chyba trafiłem na zły moment przesłuchującego, zresztą wypity był. Wystarczyło, że spojrzałem. Dostałem. Wrzucili mnie do celi, nieprzytomnego. Na Kaszubskiej zrobili już obdukcję, dali leki przeciwbólowe. Zarzucili mi rzucanie butelkami w KW, ale potem prokurator powiedział, że jak nie brałem udziału w kradzieżach, to wyjdę. Jeszcze tam na korytarzu kazali stawać twarzą do ściany z rękami podniesionymi do góry. Wyszedłem, na rencie byłem 3,5 roku. Potem pracowałem w prywatnych firmach, więc nikt się nie czepiał. Gdy wybuchł stan wojenny zmieniłem nazwisko i dobrze, bo przyszli po mnie. Mimo złych wspomnień, niczego nie żałuję, warto było cierpieć, żeby Polska się zmieniła. Ludzie narzekają, że sklepy pełne, ale nie ma pieniędzy. No, ale jest wolność. Wie pani, mój ojciec to z Sybiru na pieszo szedł do Polski.