PLAC Solidarności - miejsce znaczące dla Szczecina i jego historii - nie bez kozery stoi na nim pomnik: Anioł Wolności, upamiętniający wydarzenia Grudnia’70 - otoczyło wysokie ogrodzenie. Ruszyła budowa Centrum Dialogu Przełomy.

Imponujące przedsięwzięcie. I pierwsze takie w Szczecinie. Nigdy dotąd nie budowano tu - dosłownie i metaforycznie - czegoś tak oryginalnego. Łączącego w sobie śmiałość programowego projektu z pomysłowością architektoniczną (CDP ma się znaleźć częściowo... pod placem), rozmach idei z dynamiką realizacji.

A przecież trudno mi pozbyć się wątpliwości.

Budowanie pamięci

Zacznę jednak od początku. Od przypomnienia, czym ma być owo Centrum - bo choć mówiło się o nim sporo i od dość dawna, odnoszę wrażenie, że jednak zbyt mało. W efekcie idea, a i szczegóły projektu wciąż są szczecinianom słabo znane. Funkcjonuje przekonanie, że będzie to coś w rodzaju muzeum. I nie bez kozery, pierwotnie funkcjonowała przecież nazwa: Muzeum Przełomów. A że i samo słowo „przełomy" - symboliczne, lecz wieloznaczne - bywa różnie rozumiane, CDP jawi się jako zamiar szlachetny, lecz - choć budowa już ruszyła - enigmatyczny.
Autorzy projektu przedstawiają go tak: Centrum to miejsce debat na temat najnowszej historii miasta, regionu, kraju i świata, ale także muzeum i nietypowe sale lekcyjne, tworzone z myślą o młodych.
Mówiąc inaczej: na pl. Solidarności powstaje wielofunkcyjny obiekt edukacyjno-wystawienniczy, łączący funkcje poznawcze, kulturalne, polityczne i promocyjne. Centrum ma być atrakcją i wizytówką Szczecina. Miasta, które pamięta o swej historii, jest z niej dumne, ale chce się z nią też zmierzyć, dokonać jej bilansu.
Tak pomyślane Centrum to przedsięwzięcie mądre i bardzo pożyteczne. Dla samego Szczecina, stojącego wobec powracających ostatnio debat o tożsamości miasta, jak i dla tych, którzy Szczecina nie znają: jego gości, przyjezdnych - nie mających dotąd wielu okazji, by to miasto poznać i zrozumieć.
Skala i ranga projektu, którego główną autorką i animatorką, jest Agnieszka Kuchcińska-Kurcz budzi szacunek i zasługuje na wysokie uznanie. Sądzę też, że szczecińskiej dziennikarce - związanej z naszą redakcją - przyznana za to zostanie (i słusznie!) nie jedna nagroda.
Nie zmienia to faktu, że ideowa konstrukcja Centrum - mającego być czymś w rodzaju fundamentów szczecińskiej pamięci - wydaje mi się być dość chybotliwa. I mimo zakorzenienia w przeszłości zbyt powierzchowna. A nie jest to wcale aluzja do głębokości obiektu sytuowanego pod ziemią.
Żeby dialog był dialogiem...

Ważnym słowem - dookreślającym program Centrum - jest zawarty w jego nazwie „dialog".

Można więc rozumieć, że to właśnie dialog, debata o historii najnowszej miasta - nie tyle może spór co do meritum (tj. wagi społecznych i politycznych przełomów dla dziejów i tożsamości Szczecina), ile obecność w tej debacie różnych poglądów i doświadczeń - stanowić będzie o specyfice i wartości Centrum.

Tymczasem czytam program CDP i nie widzę w nim wiele miejsca dla dialogu. Przeciwnie, wygląda na to, iż dialog zmienić może się w monolog. Że słuszny? Tak. Ale jego słuszność nie powinna być przecież argumentem za jego wyłącznością.
Owszem - polityczne przełomy, społeczne zrywy, i towarzyszące im dojrzewanie do demokracji to oczywisty klucz do opowieści o Szczecinie. I zrozumiałe, że to ona ma być kanwą ekspozycji w CDP. Składającej się z trzech elementów: czasy PRL - Grudzień 70 i Styczeń 71 - Sierpnie 80 i 89; czwarty to wystawy czasowe.
Wydaje się też słuszne, że ekspozycje mniejszą będą przykładać wagę do chronologii, a większą do istoty zjawisk. Tak jest nowocześniej i ciekawiej. Zgoda.
Problem w tym, że dzieje Szczecina to nie tylko przełomy.
To także ciągłość. A więc chronologia wydarzeń; powiązanych ze sobą i z siebie wynikających. Zakłócenie jej sprawić może wrażenie, że dzisiejszy Szczecin istniał w głowach jego mieszkańców już w 1945 czy 1956 roku, i tylko komuniści oraz ZSRR, udaremnili mu urzeczywistnienie. Co przecież jest myśleniem ahistorycznym.
To życie codzienne - często szare, ale i kolorowe - to nauka, kultura, sztuka - współtworzenie miasta przez jego mieszkańców - i wcale nie na przekór władzy czy obowiązującej ideologii.
Przecież „morskość" Szczecina - port, stocznia - jego przemysłowy rozwój - to także wynik takiej, nie innej wizji ówczesnych władz. Ubolewając nad upadkiem - nie ważne tu, czy słusznie - takiego akurat Szczecina, rzadko mamy świadomość, że w gruncie rzeczy tęsknimy za tą przeszłością.
Niesłusznie tęsknimy? Zapewne. Ale rozmawiać o tym trzeba.
Owszem, są w projekcie znaki, że CDP będzie o tym pamiętać. Np. u końca ekspozycji - przy jednym z jej wiodących tematów: Stoczni - planowane jest zdjęcie tejże Stoczni - martwej dziś, pustej. Ale to tylko cień refleksji na ów temat.
A przecież to, że się Szczecin - i cały kraj - zmienił, nie tylko politycznie, ale i cywilizacyjnie wymaga rzeczywistego dialogu. Rozmowy o przyczynach i skutkach. Zaproszeniem do takiej rozmowy powinno być ukazanie przeszłości wszechstronnie: z jej pomyłkami, dramatami, ale i osiągnięciami i sukcesami.
Że to nie na temat? Na temat! Charakter szczecińskich przełomów - ich ranga i znaczenie dla przyszłości - wpisany był w specyfikę tego miejsca. Miasta tworzonego od podstaw. W obcej przestrzeni. W długiej niepewności politycznej.
Owszem, projekt - rozpisany na pięć głównych tematów - granica, migracje, władza, młodość, stocznia - zdaje się dostrzegać tę problematykę. Tyle że za tymi hasłami kryją się raczej gotowe tezy niż zachęta do dialogu.
O ile jeszcze hasło „granica" i związane z nim wystawy czasowe (np. „Arkadia i rzeczywistość" - o zderzeniu mitu Stettina z widokówek z jego codziennością) - czy „migracja" (wysiedlenia, pionierskość, „Dziki Zachód") są opisywane na tyle bogato, że dialog jest możliwy i ciekawy, o tyle „młodość" i „władza" wyglądają na sztywne ramki na płaski obrazek.
Teza, iż „młodość" Szczecina - czyli kształtowane ideologicznie, a w praktyce indoktrynowane pokoleń, które miały pozostać „niedojrzałe", więc gotowe na „przyjęcie nowego ustroju" - stała się, wbrew intencjom, rozsadnikiem zmian, bo z niej „zrodził się bunt" - jest atrakcyjna myślowo i wiele w niej prawdy.

Ale też warta dyskusji. Bo „młodość" szczecińska różne miała imię. I nie zawsze heroiczne. A „starość"- czy raczej: dojrzałość - szczecińskiego społeczeństwa - jego elit, ale i zwykłych obywateli - nie zawsze była - jak można by wnioskować z takiego stawiania sprawy - synonimem stagnacji, oportunizmu i niechęci do zmian.
Niepokoi też łatwość, z jakim projekt CDP dzieli Szczecin na dwie ostro sobie przeciwstawione strony barykady - brutalną, złą władzę i społeczeństwo, stanowiące jej ofiarę. Ta władza to tylko „przemoc i propaganda". Wprawdzie autorzy projektu zauważają, że system wpływał zarówno „na życie decydentów i oprawców, jak i na tych, co byli ich ofiarami", ale przestrzeni, w której mieszałyby się społeczne role i pozycje, w tym sprawy ujęciu nie widać.

W projekcie Centrum mówi się o władzy jedynie w kategoriach okupacyjno-represyjnych: tematem ekspozycji mają być „instytucje władzy" odpowiedzialne za zniewolenie (partia, MO, UB, cenzura), ewentualnie „dowcip" we władzę uderzający. Czy innej władzy, innych jej zadań - zwieńczonych powodzeniem, a i schrzanionych - nie było w szczecińskiej historii? O tym też chciałoby się porozmawiać.
Zresztą, cokolwiek by rzec o „dyktaturze ciemniaków" - którym to terminem określa się często rządy PRL - jest tematem samym w sobie, dlaczego PRL-owski Szczecin nie miał raczej szczęścia do tej władzy. Tutejsi sekretarze nie zapisali się dobrze w jego dziejach. Brak było wśród nich postaci nie tylko wybitnych, a choćby tylko ciekawych - nawet w ramach ówczesnych politycznych ograniczeń.
Co nie znaczy, że nie kierowali Szczecinem ludzie z zupełnie innej półki. Że wspomnę tylko prezydenta Piotra Zarembę czy wojewodę Leonarda Borkowicza.
Miejsca na dialog o takich ludziach w Centrum Dialogu Przełomy na razie nie dostrzegam. Chciałoby się więc - przekornie - strawestować pieśń Jana Pietrzaka i życzyć sobie takiego CDP, „żeby dialog był dialogiem".
Przełamywanie przełomów
Zwłaszcza, że przecież - i to wątek dialogu wart! - „władzą" byli wprawdzie Oni, lecz ci Oni rekrutowali się w jakiejś mierze z My.
Żeby to zrozumieć - a co za tym idzie docenić wagę przełomów - nie wystarczy teza o tworzeniu się w Szczecinie - o czym mówi projekt - człowieka w typie „homo sovieticus".

Brakuje mi w projekcie Centrum - w jego planach ekspozycji i w zapowiedziach działań edukacyjnych - obrazu nie tylko „miasta niepokornego", ale i powszedniego.
Także w jego niezbyt pomnikowych, trudnych dla zbiorowej pamięci odsłonach. Zniknął gdzieś np. rok 1968 i „antysyjonistyczne" wiece w zakładach pracy. Pół zdaniem tylko wspomina się o 1976 i „wiecach poparcia dla władzy". Że odbywały się pod przymusem, upokarzając ludzi i tłamszące ich godność? Tak. Bez wątpienia! Ale się odbywały. Masowo. Na stadionie „Pogoni" zgromadziły się tłumy.
I to m.in. z tego zbiorowego wstydu narodził się bunt 1980 r. Z odreagowania upokorzeń, wynikłych ze zgody na udział w zbiorowym kłamstwie.

Nie trzeba zresztą szukać akurat takich negatywnych przełomów, by opowieść o Szczecinie wykroczyła poza prosty schemat: My i Oni.

Wystarczy pokazać z bliska szczecińskie 1 Maje, nim jeszcze - po roku 1981 - stały się już tylko znakiem hipokryzji i pokazówką władz.
Tymczasem szczecińska codzienność - na którą plan ekspozycji przeznacza 20 procent powierzchni - wyglądać ma chyba w CDP na jakiś skansen. Bo jak inaczej traktować pomysł na prezentację pod hasłem „Made in PRL" - w której pokazywane mają być „kultowe produkty epoki"?
Zgoda. Tamta Polska była siermiężna, często uboga, wielokrotnie groteskowa w swych „zdobyczach systemu". Ale nie sprowadzajmy jej - an block - do wymiaru kabaretu. Niektóre z „kultowych produktów epoki" nie były wcale wytworem Buszmenów. Dziś łatwo się śmiać z pralki Frania, telewizora Wisła czy magnetofonu Kasprzak. Tyle że te produkty - jak i wiele innych - swój dzisiejszy anachronizm zawdzięczają nie tyle temu, że były „made in PRL", ile temu, iż od tamtego czasu dzieli nas rewolucja nie tylko polityczna, ale i technologiczna.
Warto więc przełamywać schemat takich przełomów, bo jeśli tego nie uczynimy stracimy z oczu te prawdziwe, najważniejsze przełomy - w nas samych. A droga do Wolności zmieni się w banalną powiastkę o tym, jak nam się źle żyło kiedyś, i jak nam się poprawiło potem.

Wracając zresztą do dialogu, który ma stanowić o wartości Centrum. Brak mi go w projekcie również tam, gdzie zdawać się on może zbyteczny. Ba, szkodliwy.
A przecież nawet jeśli przyjąć, że dzisiejsze, oficjalne interpretacje historii są uznawane dość powszechnie za słuszne (choć nie zawsze - np. stan wojenny wciąż jest oceniany różnie) potrzeba też spojrzenia innego. Choćby dla zrozumienia, co racje odmienne - racje rządzących - czyniło pomyłką, głupotą, a i zbrodnią.

O „drugiej stronie barykady" w tym kontekście mówi się w projekcie jedynie raz, przy okazji Grudnia’70, gdy autorzy przewidują spotkania z byłymi żołnierzami, którzy pacyfikowali zbuntowany Szczecin.
Od spotkań z ludźmi przymusowo wcielonymi do wojska i równie przymusowo wysłanymi w czołgach i skotach na ulice, ciekawsze byłyby jednak spotkania np. z przedstawicielami aparatu władzy. I wcale niekoniecznie ówczesnego - o co byłoby trudno z przyczyn, że tak powiem, obiektywnych. Tych ludzi już nie ma. Ale PRL trwał do roku 1989. Co mogliby o nim - o swoim punkcie widzenia na Szczecin PRL - rzec sekretarze PZPR, a choćby i działacze partyjni niższych szczebli, np. szefowie zakładowych POP, działacze i bonzowie ZSMP (to też szczecińska „młodość"). Takie głosy w Centrum to byłoby coś!
I nie powinny to być spotkania w stylu: winni wobec Historii. O tych winach wiemy. Centrum nie powinno być konfesjonałem, gdzie wyznaje się grzechy. Nie chodzi też o to, by stawiać w nim kolejny - tym razem muzealny - okrągły stół. To już niepotrzebne. Chodzi po prostu o to, aby móc na szczecińskie dzieje - dzieje Polski w Szczecinie - spojrzeć w ujęciu szerokim. Bez podręcznikowej rutyny.
Marzą mi się zresztą w Centrum Dialogu Przełomy rozmowy i debaty trudne. Może i naprawdę przełomowe? Np. nie tylko o genezie społecznego oporu, ale i o powodach i skutkach rozpadu jego jedności.
Zamiast fajerwerków w rodzaju „Festiwalu Przełomów" (?) wolałbym bitwę na argumenty z przedstawicielami lewicy spod sztandarów Sierakowskiego. A jeśli już miałaby istnieć „Akademia Kształcenia Obywatelskiego" - owszem, na niemieckim odpowiedniku wzorowana, acz - w przeciwieństwie doń - nastawiona zdaje się nie tyle na sprawy państwa, ile kwestie ideowe - niechby zaprosiła Leszka Millera czy Aleksandra Kwaśniewskiego. Byłoby gorąco? I oto chodzi!
Dobrze by było w ogóle zapraszać do CDP ludzi o różnych doświadczeniach, niepokornych wobec schematów, a choćby i szukających dziury w całym. Inicjować rozmowy entuzjastów i sceptyków, przekonanych i rozczarowanych.
Ale przede wszystkim chciałoby się widzieć Centrum jako miejsce do rozmowy o nas - szczecinianach - bez gotowej tezy, bez jedynego wzorca prawdy. To właśnie jest przywilej wolności, której nasze Centrum ma być przecież pięknym wyrazem i mądrym zwieńczeniem. Wierzę, że będzie właśnie takie.

A wierząc, że mój głos może się jakoś do tego przyczynić - wpisując się właśnie w formułę dialogu - gorąco całemu przedsięwzięciu kibicuję.