„Dość dobry”, „związany z popami prawosławnymi”, „gorszy, sympatyk UPA i Londynu”, „cała rodzina nie lubi polskiej mowy”, „ten rząd mu się nie podoba” – m. in. takie adnotacje znalazły się przy nazwiskach Ukraińców przesiedlonych na Pomorze Zachodnie wiosną i latem 1947 r., w ramach Akcji „Wisła”.

Mieli zaakceptować deportacje, przyzwyczaić do nowych domów, zasymilować się. Wyszło, jak wyszło.

„Rozwiązać problem ukraiński”

Militarna akcja, zwana najpierw „Wschód” potem „Wisła”, była planowana przez polskie władze już od końca 1946 r. Jej celem – wg oficjalnej propagandy – była chęć rozprawienia się ze zbrojnymi grupami Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) związane z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i ich zapleczem. Jednak Akcja „Wisła” uderzyła przede wszystkim w ludność cywilną – Ukraińców i Łemków, wśród której zdecydowana większość nie miała nic wspólnego z UPA, część wręcz deklarowała się jako lojalni obywatele nowej Polski. Jednak w założeniu PRL miał stać się komunistycznym państwem jednolitym etnicznie - na jednym z posiedzeń KC, na którym omawiano cel akcji, padły słowa do  „o rozwiązaniu ostatecznym problemu ukraińskiego w Polsce”.  Termin deportacji wyznaczono na jesień 1947.

Działania przyspieszyła śmierć gen. Karola Świerczewskiego, wiceministra obrony narodowej, który zginął w zasadzce UPA pod Jabłonkami w Bieszczadach. Generał zginął przypadkowo, ale jego śmierć była znakomitym pretekstem do uzasadnienia natychmiastowego rozpoczęcia przesiedleń. Istniały też podejrzenia, że może wcale nie UPA zabiło „Waltera” tylko Urząd Bezpieczeństwa, żeby przyspieszyć  Akcję „W”. Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej uznało, że brak zdecydowanej reakcji po zabiciu generała spowoduje spadek i tak niezbyt dużego poparcia dla nowej władzy w społeczeństwie.

Akcja „Wisła”

Do przeprowadzenia Akcji „Wisła” wysłano około 21 tys. ludzi (dywizje piechoty Wojska Polskiego, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, Urzędu Bezpieczeństwa, Straży Ochrony Kolei). Do dyspozycji kierujących akcją były też cztery pociągi pancerne i eskadra samolotów. W tym czasie siły UPA w Polsce, razem z funkcjonariuszami OUN i uzbrojonymi cywilami wspomagającymi obie struktury, wynosiły około 2,5 tys. osób.

Akcja „Wisła” rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r. i w pierwszej kolejności objęła powiaty Sanok, Lesko, Przemyśl, Brzozów. Scenariusz działań zawsze był taki sam: wioski były otaczane pierścieniem przez wojsko, a mieszkańcy mieli kilka godzin na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Opuszczone wsie często były niszczone. Wysiedleńców kierowano do punktów zbornych (czasem były to jedynie pastwiska otoczone drutem kolczastym). Tam czekali na transporty, które miały ich zawieźć na Pomorze Zachodnie, Mazury i Dolny Śląsk.  Podczas oczekiwania dokonywana była selekcja – z przesiedleńców miały zostać wyłowione elementy „niepewne i wrogie” oraz pozyskani agenci. Podczas ładowania do transportu stosowano zasadę, aby mieszkańców jednej wsi maksymalnie rozproszyć,  kierując do różnych miejscowości. Pierwsze transporty ruszyły 29 kwietnia. Z powodu ścisku i złych warunków zmarło około 30 osób, głównie starszych i niemowląt.

Akcja „Wisła” zakończyła się oficjalnie po trzech miesiącach, jednak wysiedlenia, tyle, że w znacznie mniejszej skali, trwały aż do roku 1950. W wyniku Akcji W” z Polski południowo-wschodniej deportowano około 140 tys. osób. Około 3 tysięcy – uznanych za sympatyków UPA, a także ukraińską inteligencję i duchownych - wysłano do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie, gdzie część zmarła wskutek chorób, głodu i złych warunków sanitarnych.

Z dala od granicy

Na Pomorze Zachodnie trafiło około 60 tys. Ukraińców, Łemków, a także rodzin mieszanych. Państwowa propaganda zapewniała, że czeka ich „skok cywilizacyjny”, ale zdecydowana większoś deportowanych musiała rozpocząć nowe życie w ciężkich warunkach. Akurat 1947 r. był bardzo trudny na Pomorzu Zachodnim. W urzędowych notatkach znajdują się uwagi o krytycznym położeniu ludności wiejskiej, o wciąż odczuwanych zniszczeniach wojennych, spustoszeniu, jakie poczyniły mrozy (m. in. zmarzły kartofle w kopcach), po których przyszła plaga gryzoni. Urzędnicy informowali o braku koni i ziarna na siew, o braku opału i pieniędzy, w tym kredytów na remonty gospodarstw. Nie było lekarzy, co sprzyjało rozwojowi chorób i dużej śmiertelności wśród niemowląt.

Przyjazdy transportów z przesiedleńcami i konieczność ich rozlokowania stawiały na nogi wszystkie służby, a wszelkie dokumenty wymieniane w tej sprawie, objęte były adnotacją „ściśle tajne”. Zapisano w nich m. in., że „rodziny pochodzące z transportu o opinii ujemnej nie mogą być skierowane w ilości większej, niż jedna rodzina do jednej wsi”. Wszyscy deportowani podzieleni byli na kategorie: „A” – nielojalni, „B” – podejrzani” i „C” – lojalni. Najwięcej rodzin ukraińskich, po 300, przyjęły powiaty Nowogard i Pyrzyce, najmniej Bytów i Sławno, po 50. Ministerstwo Bezpieczeństwa Wewnętrznego przysłało specjalne pismo do wojewody Leonarda Borkowicza, w którym zdecydowanie sprzeciwiało się osiedlaniu Ukraińców w pasie granicznym – nie mieli prawa zamieszkać bliżej, niż 50 km od granicy lądowej i 30 km od granicy morskiej. W miejscach zamieszkania nie mogli stanowić więcej, niż 10 procent ludności polskiej – nie zawsze można było tej zasady przestrzegać. Najwięcej, bo aż jedną czwartą wszystkich mieszkańców, Ukraińcy stanowili w powiecie człuchowskim.

Ciekawe jest to, że dokumentacja Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie, Państwowych Urzędów Repatriacyjnych, czy Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, dotycząca deportowanych w ramach Akcji „Wisła”, łączona była z dokumentacją dotyczącą wysiedlanych z Pomorza Zachodniego Niemców. To oznacza, że jedni i drudzy traktowani byli tak samo: jako obcy i wrogi element.

Nigdy tam już nie powrócą

Władze zalecały osiedlać deportowanych w wolno stojących zabudowaniach poza wsiami. Rzadko kiedy  Ukraińcy byli osiedlani w gospodarstwach znajdujących się w dobrym stanie – już  wcześniej, te najlepsze i dobre, zostały zajęte przez osadników ciągnących na Pomorze z różnych stron Polski, przywiezionych transportami ze Wschodu, czy repatriantów z Zachodu. W wielu przypadkach Ukraińcom przydzielano gospodarstwa nie nadające się do zamieszkania (a dostępne kredyty przyznane przez Ministerstwo Ziem Odzyskanych mogły być przeznaczane jedynie na drobne remonty), albo zaledwie jedną izbę, w której musiało gnieździć się nawet po kilkanaście osób.

W sierpniu 1947 r. zdarzały się przypadki powrotu Ukraińców do rodzinnych gospodarstw  - zatrzymani tłumaczyli, że jechali zebrać, co zasiali, że szkoda zbiorów. Jednak powroty były surowo zabronione, karą za złamanie zakazu było wysłanie do Jaworzna. Do Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie oraz starostw zaczęły wpływać podania o wyrażenie zgody na powrót na poprzednie miejsce zamieszkania. Być może spowodowane było to ogłoszeniami, które do przybyłych skierowało kilku starostów. Obiecali, że jeśli któraś  z rodzin wykaże się dobrym zachowaniem, dostanie zgodę na powrót i ponowne objęcie gospodarstwa. Jeden ze starostów takiej zgody nawet udzielił. Władze zareagowały natychmiast, wydały polecenie: „trzeba pouczyć osadników o bezcelowości składania podobnych podań, nie będą uwzględnione”.  Wobec starosty, dzięki któremu ukraińska rodzina już spakowana czekała na wyjazd, wyciągnięto konsekwencje służbowe.

Konflikt pamięci

Nieco lepiej byli traktowani bliscy deportowanych w ramach Akcji „Wisła”, którzy na Pomorze Zachodnie przyjechali w poszukiwaniu swoich krewnych. Z pism urzędowych wynika, że władze nakazały udzielenia im wszelkiej pomocy w dotarciu do rodziny. To był jeden z nielicznych gestów, który mogły pozwoli wysiedleńcom poczuć się „u siebie”. Prowadzona polityka asymilacyjna skutecznie wpłynęła na wzrost poczucia obcości i niepewności. Przez lata przesiedleńcy nie mieli prawa kultywować swojej tradycji, kultury, obrzędów, ani swojej religii – zdecydowana większoś była wyznania grekokatolickiego, część prawosławnego. Władze zaciekle tropiły przywiezionych (anonimowo) w transportach duchownych (m. in. wytropiono dwóch duchownych grekokatolickich w Wałczu i dwóch w Tucznie – mieli udawać księży obrządku katolickiego).

Zmianę nastawienia wobec przesiedleńców przyniosły lata 50., potem październikowa odwilż. W partyjnych dokumentach znajdują się nawet opinie o błędzie, za jaki uznano Akcję „Wisła”, ale w PRL nigdy o tym głośno nie powiedziano. W opinii publicznej funkcjonowały i do dziś często funkcjonują dwa poglądy: że Akcja „Wisła” faktycznie zakończyła działalność UPA oraz, że gdyby nie rzeź na Wołyniu (1943-44), dokonana na polskich obywatelach przez ukraińskich nacjonalistów, do akcji deportacyjnej nigdy by nie doszło. Od lat wciąż od nowa liczone są ofiary: w czasie wojny i tuż po niej z rąk ukraińskich miało zginąć około 100 tys. Polaków (niektórzy historycy piszą nawet o 200 tys.), z rąk polskich miało natomiast zginąć 15 tys. Ukraińców (niektórzy historycy podają nawet liczbę 70 tys.). Na pewno szatańskim pomysłem był ten, aby obok siebie, jak tu, na Pomorzu Zachodnim, osiedlać tych, którzy przeżyli wołyńską rzeź i tych, których deportowano w ramach Akcji „Wisła”. Jak oni mieli się dogadać?

Które z przytaczanych opinii i liczb są prawdziwe? Argumentów na poparcie swoich stanowisk szukają zarówno historycy, starający się usprawiedliwić Akcję „Wisła”, a jak i ci, którzy zdecydowanie ją potępiają. W ciągu ostatnich kilkunastu lat ze strony narodów polskiego i ukraińskiego wykonano parę gestów, które miały służyć szukaniu porozumienia, mimo przeżytej traumy.  Jednak śledząc wypowiedzi wielu polityków, słuchając głosów, dochodzących ze środowisk najbardziej dotkniętych gestami nienawiści  wydaje się, że do prawdziwego pojednania wciąż jeszcze droga daleka. Parośla – pierwsza wieś, w której polscy  mieszkańcy zostali bestialsko zamordowani przez ukraińskich nacjonalistów (1943) oraz Pawłokoma – wieś, której ukraińscy mieszkańcy zostali okrutnie wymordowani w odwecie przez poakowską partyzantkę (1945), zawsze będą tkwić, jak zadra, w polskiej i ukraińskiej pamięci. Te nazwy są jak przekleństwo, którego jeszcze nie udało się odwrócić.

W tekście korzystałam m. in. z dokumentów dot. Akcji „Wisła” zachowanych w Archiwum Państwowym w Szczecinie,  G. Motyki „Od rzezi wołyńskiej do Akcji „Wisła”, R. Drozda „Mity o Akcji „Wisła” i in.