Dzięki temu, że miał przy sobie zdjęcie, na którym dzielił się chlebem z Edwardem Gierkiem, Igor Jasiejko został na Zachodzie uznany za uchodźcę politycznego. Nie stało się tak oczywiście z powodu I sekretarza KC PZPR, tylko opaski komitetu strajkowego, jaką Jasiejko miał na rękawie. Na szczęście dobrze wyszła na zdjęciu.

Bochenek dla "Pierwszego"

W 1971 r. zdjęcie wydrukowały wszystkie polskie gazety. Było to zaraz po tym, jak najwyższe władze partyjne i państwowe odważyły się przyjechać do szczecińskiej stoczni w czasie strajku i pogadać z klasą robotniczą. Robotnicy zaufali wtedy Gierkowi. Przyjęli go po staropolsku.
 
Zaczęliśmy szukać człowieka ze zdjęcia. Chcieliśmy zobaczyć, jak potoczyły się losy osoby z pierwszych stron gazet.
- Mój brat wyjechał do Australii - w telefonie odezwał się miękki męski głos. - Za Gierka uwierzył, że będzie tu lepiej, ale tej wiary starczyło na krótko. Właściwie to zawsze chciał uciec z Polski.

Trzy deportacje

Rodzina Igora Jasiejki mieszka w Kozielicach, niedaleko Pyrzyc. To tu dowiozły ją transporty, którymi w 1947 r. jechały tysiące Ukraińców, deportowanych ze wschodniej Polski, w ramach akcji “Wisła”. Z rodziny Jasiejków została tylko część. W 1939 r., kilkoro z nich Ruscy pognali spod Lwowa na Syberię. W 1941r. rodziców Igora Niemcy wywieźli do bauera, do Bawarii. Akcja "Wisła" była trzecią wywózką, którą rodzina przeżyła w ciągu kilku lat. Ojca, podejrzanego o współpracę  z UPA, zamęczyło UB w więzieniu w Sztumie. Matce na drogę UB-ecy wręczyli tobołek pokrwawionej odzieży męża. Jechała w nieznane, smutna i bezradna, tuląc do siebie dwuletniego synka i roczną córeczkę. Sześcioletni Igor siedział chmurny w otwartych drzwiach pociągu. Dopiero po latach powiedział, że dobrze pamięta ukraińskie chałupy palone przez polskich żołnierzy.

Wszystkiemu winni komuniści

Rodzina zajęła ruderę z pruskiego muru, próbowała obrabiać przyznane dwa hektary, ale zabrakło mężczyzn do pomocy. Mama i Igor chodzili do pracy do innych.
- Tylko zimę przebiedujemy, a potem wrócimy na swoje - obiecywała matka. Zmarła w 1988 r., nie widząc nigdy rodzinnych stron. Dzieci nie tęskniły za Wschodem, zaprzyjaźniły się z ziemiami, o których matka długo mówiła “niemieckie”.

Tylko Igor nie czuł się tu u siebie. Zaczęło go “nosić”, jak tylko skończył podstawówkę. Nie dla niego było gospodarstwo, może odezwał się w nim duch pradziadka, Kozaka zaporoskiego? Pracował w PGR-ach. Gdy stocznia im. Warskiego w Szczecinie ogłosiła, że szuka pracowników, pojechał bez wahania. Poszedł do przyzakładowej szkoły, zrobił kurs spawacza, został monterem kadłubów okrętowych. Po godzinach dorabiał w porcie jako doker. Zachłannie słuchał opowieści marynarzy, którzy wracali z różnych stron świata. Mówili, że gdzieś tam, za granicą, to jest dopiero życie. I wolność, aż się chce śpiewać codziennie. Wiedział już, co robić. Późną nocą zablindował się na statek i przeleżał cichuteńko pod pokładem kilka dni. Odkryli go dopiero w Marsylii. Odesłali do Polski. Odsiedział w wiezieniu dwa lata.
- Wszystko przez komunistów – wyliczał potem przy każdej okazji, kiedy bywał u brata, w Kozielicach. - I rodzina na Syberii i akcja “Wisła” i to, że człowiek musi tu siedzieć, jak w klatce.

Michał, młodszy brat, nie chciał tego słuchać. Działał w Związku Młodzieży Wiejskiej, był w PZPR. Przekonywał, że na razie jest tak, jak jest, ale przecież dopiero odbudowują kraj.

- Skakali sobie do oczu, wymachiwali pięściami - kiwa głową Krystyna, żona Michała. - Potem popili trochę na zgodę i zostawali przy swoich racjach.

I sekretarz i Matka Boska

Przełomem był rok ’70.
- Kiedy robotnicy zginęli od kul wojska i milicji pomyślałem: źle się dzieje - przyznaje Michał Jasiejko. - Pojechałem do Szczecina, widziałem spalony komitet PZPR. A Igor przekonywał: trzeba tych komunistów od władzy odsunąć.

Był w komitecie strajkowym stoczni. Kiedy pierwszy raz w dziejach PRL robotnicy spowodowali, że władza zeszła między nich, w czasie strajku, Igor był wśród tych, którzy osłaniali przejście Gierka od bramy wejściowej do świetlicy. A potem podał mu chleb.

- Szczery chłop - opowiadał potem Igor o I sekretarzu, już nie wspominając, że przecież też komunista. - W końcu to robotnik, przed wojną wyjechał z rodziną za chlebem, do Francji. To nowy człowiek. On chce, tak jak my, odsunąć od władzy skorumpowanych, tych co prywaty chcieli. Teraz wszystko będzie inaczej.
Jednak wiara Igora szybko zaczęła się chwiać. Kolegów z komitetu strajkowego ciągało na przesłuchania SB, niektórzy stracili pracę, kilku zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Igor miał spokój. Może jego gwarancją było to zdjęcie z I sekretarzem, które przez lata wisiało na honorowym miejscu w pokoju, obok obrazu Matki Boskiej?

Znów zaczął się w kraju dusić. Chciał gdzieś wyjechać, nie puszczali, bo przecież uciekał z kraju. Nie mógł uskładać na mieszkanie.
Złote góry komuniści obiecywali i nic, krzyczał do Michała przy każdej nowej, coraz częściej pojawiającej się podwyżce cen. Już spokojniej obserwował rodzącą się “Solidarność” kurując się po upadku ze stoczniowego dźwigu, w którym połamał sobie żebra. Przyglądał się, słuchał wszystkich komentarzy. Myślał i nic nie mówił. Na wiosnę 1981 powiedział: ta władza znów będzie ludzi zamykać i to już niedługo.
Udało mu się wyjechać do Niemiec na wycieczkę. Nie wrócił.  

Tu jest raj

- Napisał, że dostał azyl polityczny, pomogło zdjęcie z 1970 r., które miał ze sobą - wspomina Michał Jasiejko. - Posiedział w Niemczech rok, uczył się niemieckiego i angielskiego, potem wyjechał do Szwajcarii. Jako spawacz miał dobre oferty pracy w Kanadzie i w Australii. Wybrał Australię.

Z Sydney pisał, że dostał 100-metrowe mieszkanie, że jak majster zobaczył, co Polak potrafi, to szybko dał mu najwyższą stawkę w pracy - 20 dolarów na godzinę!
Pisał, że wszystko to raj. Zapraszał brata, żeby sobie dorobił.

- Widziałam, że Michał nie ma ochoty jechać - wspomina Jasiejkowa. - Mieliśmy 3 hektary, ogródek, dostaliśmy mieszkanie, czasem spod lady coś dostawałam, to nie były złe czasy. Michał był kierownikiem spawalni i betoniarni w spółdzielni budowanictwa wiejskiego. Rosła trójka dzieci. Chcieliśmy, żeby wszystkie miały wyższe wykształcenie. I tak się stało.

Pięć lat Igor Jasiejko starał się o ściągnięcie do Australii żony i dzieci. W ambasadzie namawiano go, żeby pojechał do Polski, to szybciej sprawę załatwi. Ale on wiedział, że jeśli wróci, to już nigdy wolnego świata nie zobaczy. W końcu udało się. Żona Emilia, szwaczka szczecińskiej Odry, zapakowała walizki, zabrała córkę i syna, wyjechała.  Dzieciaki wsiąknęły w Australię od razu. Ona tęskniła.

- Jak będzie most od Sydney do Szczecina, to możesz sobie wracać samochodem - burczał Igor zły, gdy mówiła o powrocie. Rozwiedli się, wkrótce zmarła.
Igor chciał zorganizować zjazd rodziny w 1988 r. w Dortmundzie. Tam mogli spotkać się krewni z Kanady, Izraela. Rodzina rozprasza się po świecie coraz bardziej. Ania córka Igora, a chrześnica Michała, mieszka w Japonii. Na imieniny Krystyny przysłała ciotce jedwabne różowe kimono. Może kiedyś przyjedzie tu ze swoim narzeczonym, Japończykiem.

Na razie do Polski przyjechał tylko Igor z synem. Zabrali Michała i jeździli po kraju szukając rodziny. Słuchali opowieści, budowali drzewo genealogiczne, począwszy od zaporoskich korzeni. Kiedy znów Igor przyjedzie, będą szukać dalej, może pojadą pod Lwów.
 
Igor ma energię, a Michał dużo czasu, odkąd padł jego zakład pracy, a potem sklep, który dzierżawili z żoną przez parę lat, żeby dzieciaki mogły pokończyć studia. Czasem gra jeszcze w klubie szachowym w Pyrzycach. Czeka na brata.