Listopad 1975 r. Studenci trzeciego roku Pomorskiej Akademii Medycznej mają akurat zajęcia z nauk politycznych. Student Jacek Smykała zadaje pytanie: skoro Polska jest krajem suwerennym, to dlaczego stacjonują w niej wojska radzieckie? Konsternacja.

 

Pierwszy wyrzucony

Listopad 1975 r. Studenci trzeciego roku Pomorskiej Akademii Medycznej mają akurat zajęcia z nauk politycznych. Student Jacek Smykała zadaje pytanie: skoro Polska jest krajem suwerennym, to dlaczego stacjonują w niej wojska radzieckie? Konsternacja. Prowadzący tłumaczy coś mętnie, ktoś gorliwie notuje, a potem z tymi notatkami gdzieś biegnie. Biegnie do siedziby szczecińskiej Służby Bezpieczeństwa. Na podstawie donosu powstaje raport, w którym zanotowano: „student medycyny stwierdził, iż PRL jest niemoralna i ma charakter policyjny”. SB wszczyna sprawę operacyjnego rozpracowania, w której na celowniku jest osoba o kryptonimie „Smyk”.
Miesiąc później „Smyk” – Smykała nie jest już studentem PAM. Zostaje wyrzucony przez władze uczelni za to, że „w umysłach kolegów wywołuje niepotrzebne wątpliwości”. Władze, spełniając polecenie SB, wierzą, że tym samym kończą sprawę.

Ale sprawa dopiero się zaczyna.

Trzęsienie ziemi w PRL

Opozycja wciąż się wykluwa, jeszcze jest przed Radomiem i Ursusem, a protest zatacza coraz szersze kręgi. Studenci, koledzy Jacka i nie tylko, piszą list do ministra zdrowia, domagając się sprawiedliwości. Piszą, że zarzut wobec studenta PAM jest bezpodstawny. Z ambony broni Jacka o. Hubert Czuma – potem ktoś mu powie, że jeszcze pogrążył chłopaka – Czuma od lat jest pod lupą SB. Ale jezuita broni się twierdzeniem, że tylko wyjawienie zła daje możliwość zajęcia postawy wobec niego. I ma rację.


Oczywiście list studentów jest przez ministra zdrowia odrzucony, ale o piśmie wiedzą już niemal wszystkie uczelnie. W Warszawie aż 600 osób podpisuje list, który kierowany jest na ręce przewodniczącego Rady Państwa.

Władza nadal udaje, że sprawy nie ma.

- Wiedział o niej cały kraj i nie tylko – mówi Jacek Smykała, który w szczecińskim IPN czyta teraz to wszystko, co SB gromadziła na jego temat. – O moim przypadku mówiła Wolna Europa. Służba Bezpieczeństwa nie przypuszczała nawet, że dostanę takie wsparcie. Z trybuny sejmowej wstawił się za mną poseł Stomma, list w mojej obronie podpisało dwudziestu intelektualistów.

Blaski i cienie bycia w opozycji

Wydawało się, że wszystko się ułoży, że Smykał wróci na studia, bo sprawa jest głośna. Ale wilczy bilet działał odstraszająco i studenta nie chciała przyjąć żadna uczelnia.

- Na niektórych mogłem studiować nieoficjalnie, ale się nie zgodziłem – wspomina z goryczą po latach. – Dowiedziałem się, że nie będę mógł studiować nawet w Akademii Teologii Katolickiej. Gdy to samo usłyszałem na KUL – odszedłem zapłakany.

Kilka razy jeździł do Krakowa, do Klubu Inteligencji Katolickiej. Tam poznał kard. Karola Wojtyłę.

- Poprosił, żebym dał mu trochę czasu, to porozmawia z rektorem uniwersytetu mediolańskiego. Pewnego dnia usłyszałem: wszystko załatwione, możesz jechać, zostaniesz przyjęty na studia. Musiałem tylko wystąpić o paszport. Zrezygnowałem, bo doskonale wiedziałem, że paszportu nigdy nie dostanę, a taka sytuacja może być wykorzystana przez SB, żeby mnie jakoś podejść.

Świadomość, że może liczyć na taki autorytet, jak Wojtyła, dużo dała – siłę i przekonanie, że znajdzie się wyjście z patowej sytuacji. Smykał nadal szukał pomocy, pisał listy do gazet. Nagle odezwała się „Polityka” i jej naczelny – Mieczysław Rakowski.

- Myślę, że wpłynął na to, iż ostatecznie władze zgodziły się, abym kontynuował studia w białostockiej uczelni – mówi Jacek Smykał. – W 1980 r. dostałem pismo z PAM, chyba od uczelnianej „Solidarności” – napisali, że chcą, żebym skończył studia z dyplomem szczecińskiej uczelni. Ale odmówiłem.

W Białymstoku Smykał zakłada Niezależne Zrzeszenie Studentów. Zostaje lekarzem w 1981 r. Już po stanie wojennym na dwa lata zostaje wcielony do wojska. Gdy wychodzi, wraca do rodzinnej Zielonej Góry, gdzie pracuje do dziś. Jest lekarzem chorób zakaźnych, ordynatorem w miejscowym szpitalu. Już nigdy potem nie zaangażuje się w działalność opozycyjną.

Zapytam: dlaczego?

- W 1975 r. nie spodziewałem się, że moje wypowiedzi mogą coś zmienić – mówi. – Wiem na pewno, że wtedy SB nie chodziło o mnie, tylko o ojca Huberta Czumę, w którego duszpasterstwie uczestniczyłem.

Sprawę Jacka Smykała przekazał prokuratorowi IPN Marcin Stefaniak, historyk Instytutu, który bada inwigilację szczecińskiego środowiska Duszpasterstwa Akademickiego przez Służbę Bezpieczeństwa. Prokurator Iwona Chamionek wszczęła dochodzenie.

Jacek Smykał wkrótce pozna nazwisko osoby, która na niego doniosła.

- Chętnie spotkałbym się z donosicielem, aby zapytać: dlaczego? – mówi.